„Przesilenie zimowe” to najpiękniejszy świąteczny film ostatnich lat. Zero dzwoneczków, czyste wzruszenie

W grudniu co roku zalewa nas fala „świątecznych produkcji”, które obiecują ciepło i magię, a w zamian serwują przewidywalne schematy i tony lukru. Ten film to coś zupełnie odwrotnego – bez reniferów, bez świecidełek. Nie jest to też komedia romantyczna. „Przesilenie zimowe” to najbardziej poruszający, najprawdziwszy film, jaki można obejrzeć zimą. Nic dziwnego, że mówią: „To nie jest kolejny film świąteczny. To film, który zostaje z nami na długo."

„Przesilenie zimowe” przenosi nas do 1970 roku, do surowej szkoły z internatem w Nowej Anglii. Tam profesor Paul Hunham, wymagający, zgorzkniały, nieco trudny do polubienia wykładowca filologii klasycznej, zostaje „skazany” na spędzenie świąt z grupą uczniów, którzy z różnych powodów nie mają dokąd wracać.

Czuła opowieść o samotności i bliskości, której tak bardzo potrzebujemy

Wśród uczniów wyróżnia się Angus – piętnastolatek o ostrym temperamencie i jeszcze ostrzejszym języku. Paul i Angus od pierwszych minut nie mogą znaleźć wspólnego języka, jakby każde z nich było zamknięte w swoim bólu i swojej wersji samotności. Do ich codzienność dołącza Mary, szkolna kucharka opłakująca syna walczącego w Wietnamie. To właśnie ta trójka – przypadkowo zebrana, skrajnie różna – staje się zbiorowym bohaterem filmu.

Payne z ogromną subtelnością pokazuje, jak w najciemniejszym momencie roku ludzie, którzy nie szukali niczego – ani miłości, ani przyjaźni, ani drugiej szansy –zaczynają się nawzajem rozświetlać.

Dlaczego ten film stał się świątecznym klasykiem, choć nie ma w nim ani grama świątecznego kiczu?

„Przesilenie zimowe” stało się świątecznym klasykiem właśnie dlatego, że nie próbuje powielać znanych schematów. Pokazuje czas zimowych świąt w taki sposób, w jaki wiele osób naprawdę go doświadcza – z pewną dozą samotności, tęsknoty i potrzeby bliskości, która często ujawnia się dopiero wtedy, gdy wszystko wokół zwalnia. Film nie ucieka w kicz ani w dekoracje, a mimo to budzi ogromne emocje. Ma w sobie ciepło, które rodzi się z prawdziwych relacji i z drobnych gestów, a nie z wizualnych ozdób. Dzięki temu widzowie odbierają go jako coś bardziej autentycznego i bliższego ich własnym doświadczeniom.

„Przesilenie zimowe” nie próbuje być słodki na siłę. Nie próbuje bawić. Nie próbuje udawać. Zamiast tego buduje intymną opowieść o trójce ludzi, którzy uczą się, że bliskość można znaleźć nawet w miejscach, które wydają się do tego najmniej stworzone.

Film trwa ponad dwie godziny, ale zostawia widza z poczuciem… niedosytu. Takiego, który pojawia się wtedy, gdy chciałoby się spędzić z bohaterami jeszcze jeden poranek, jeszcze jedną rozmowę, jeszcze jedno zwykłe, a jednak symboliczne śniadanie.

Pięć nominacji do Oscarów tylko potwierdza, że to coś więcej niż sezonowy hit – to rodzaj kina, które zostaje z nami na zawsze.

Nostalgia lat 70. i emocje, które pracują długo po seansie

Payne tworzy świat, w którym łatwo się zanurzyć. Dopracowane kostiumy, muzyka, zdjęcia i scenografia sprawiają, że można odnieść wrażenie, iż film nakręcono pół wieku temu. Ta autentyczność wzmacnia emocje – surowość zimy, echo szkolnych korytarzy, ciszę, w której rodzi się zaufanie.

Relacja Paula i Angusa staje się osią całej opowieści. Zaczyna się od irytacji i wzajemnego odpychania, a powoli, cicho, niepostrzeżenie przeradza się w coś, co trudno nazwać inaczej niż wybawieniem dla obu stron. Payne pokazuje, że czasem najważniejsza przemiana nie wybucha jak fajerwerki. Dzieje się w drobiazgach – w rozmowie, która miała nie mieć znaczenia, w geście, który zmienia całą zimę.

Wybitne kreacje aktorskie tylko to pogłębiają. Paul Giamatti jest w swojej najlepszej formie – pełen pęknięć, humoru i goryczy. Da’Vine Joy Randolph jako Mary przynosi na ekran ciepło, którego trudno nie kochać. A Dominic Sessa, debiutujący jako Angus, zachwyca autentycznością, jaką rzadko widzimy w młodych aktorach.

Gdzie obejrzeć „Przesilenie zimowe”?

Film można oglądać na platformie Canal+, wcześniej miał swoją polską premierę podczas American Film Festival we Wrocławiu, gdzie przyjęto go owacją i ogromnym wzruszeniem.

Dlaczego warto zobaczyć ten film?

Warto obejrzeć „Przesilenie zimowe”, ponieważ to film, który w niezwykle naturalny sposób opowiada o spotkaniu kilku ludzi w momencie, w którym najmniej się tego spodziewają. Jest czuły, ale nienachalny, wzruszający, ale nieprzesłodzony. Pokazuje, że nawet w najciemniejszej porze roku może wydarzyć się coś, co na nowo otwiera nas na drugiego człowieka. To kino, które nie próbuje udawać świątecznej opowieści, a jednak zostawia w widzu dokładnie takie emocje, jakich zimą potrzebujemy najbardziej: spokój, nadzieję i poczucie, że bliskość może pojawić się w najmniej oczywistych momentach.

Zobacz także:


Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy

Dodaj swoje zdanie na ten temat

Twój mail nie zostanie nigdzie opublikowany