fbpx

Kiedyś „tuczyliśmy” jedzenie, dziś je „odchudzamy”. Czy obsesja kalorii poszła za daleko?

Jeszcze kilka dekad temu symbolem dobrobytu były pełne, kaloryczne posiłki. Chleb z grubą warstwą masła i cukrem, rosół z dużą ilością mięsa, ziemniaki polane sosem z mąką. Celowo zwieszało się wartość kaloryczną posiłku, żeby był jak najbardziej sycący i starczał na dłużej. Dziś na półkach sklepowych królują produkty „fit”, „light” i „zero kalorii”. Moda na odchudzanie żywności sprawiła, że jemy coraz większe porcje niskokalorycznych produktów, a mimo to wciąż czujemy głód. Czy w tej pogoni za jak najmniejszą liczbą kalorii nie zagubiliśmy zdrowego rozsądku?

Od cukru i mąki do ery „light”

Jeszcze w czasach naszych babć jedzenie było sycące i kaloryczne, bo liczyło się, żeby mieć energię do pracy fizycznej. Chleb posypany cukrem, pierogi z omastą, placki ziemniaczane na oleju – takie potrawy były codziennością. W latach 90. wraz z rozwojem przemysłu spożywczego przyszła moda na produkty typu light. Zaczęliśmy bać się masła, mąki, cukru.

Na sklepowych półkach pojawiły się jogurty „0%”, napoje „zero”, batoniki proteinowe i gotowe dania „fit”. Hasło „mniej kalorii = zdrowiej” stało się nowym dogmatem. Jednocześnie coraz częściej zastępujemy naturalne składniki sztucznymi słodzikami, zagęszczaczami i wypełniaczami, które dają objętość, ale nie sycą w taki sposób jak prawdziwe jedzenie.

Dlaczego tak się dzieje?

Psychologowie i dietetycy wskazują, że żyjemy w kulturze presji wyglądu i wydajności. Smukła sylwetka jest utożsamiana z sukcesem i samokontrolą. Social media tylko wzmacniają ten trend – codziennie oglądamy zdjęcia „idealnych” śniadań i fit ciał, które mają być nagrodą za rezygnację z prawdziwego jedzenia.

Efekt? Wpadamy w pułapkę objętości bez kalorii. Zamiast kawałka tradycyjnego sernika wybieramy „fit” deser z twarogu, słodzika i żelatyny. Zamiast kromki chleba z masłem i miodem – ogromną miskę owoców, która ma „tylko 200 kcal”. Jemy dużo, ale nie czujemy prawdziwej sytości, bo organizm wcale nie potrzebuje samej objętości – potrzebuje składników odżywczych.

Gdzie jest granica zdrowego podejścia?

Moda na redukcję kalorii ma swoje dobre strony – dzięki niej jemy mniej tłuszczów trans, pijemy mniej słodzonych napojów i ograniczamy podjadanie. Problem pojawia się wtedy, gdy całe nasze podejście do jedzenia opiera się na liczeniu kalorii, a nie na trosce o jakość i sytość posiłków.

W efekcie coraz częściej mamy napady głodu, bo lekkie posiłki nie wystarczają, w diecie brakuje tłuszczów i witamin rozpuszczalnych w tłuszczach, rośnie ryzyko zaburzeń relacji z jedzeniem – bo każda „normalna” potrawa wydaje się „grzeszna”.

Dokąd to prowadzi?

Długofalowo życie w ciągłej kontroli kalorii prowadzi do przemęczenia, frustracji i paradoksalnie – efektu jojo. Ciało potrzebuje prawdziwego jedzenia, a nie wyłącznie produktów „zero kalorii”. Moda na odchudzanie wszystkiego sprawia, że gubimy naturalną radość jedzenia, a odpoczynek przy stole staje się kolejnym zadaniem do wykonania według planu.

Dietetycy przypominają, że zdrowa relacja z jedzeniem to balans, a nie ekstremalne ograniczenia. Warto zamiast obsesji na punkcie kalorii nauczyć się słuchać sygnałów własnego ciała, jeść produkty jak najmniej przetworzone i pozwalać sobie na tradycyjne posiłki w rozsądnych porcjach.

Świat przeszedł drogę od epoki cukru, mąki i tłustych sosów do ery żywności „fit i zero”. Dziś coraz częściej zadajemy sobie pytanie: czy pogoń za niską kalorycznością nie odbiera nam zdrowia i przyjemności życia? Bo jedzenie nie powinno być źródłem strachu i wyrzutów sumienia, tylko energii, przyjemności i codziennej radości.

Zobacz też:

Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy

Dodaj swoje zdanie na ten temat

Twój mail nie zostanie nigdzie opublikowany